Leonarda Bukowska Leonarda Bukowska
1027
BLOG

Walka z terrorem... sondażowni

Leonarda Bukowska Leonarda Bukowska Polityka Obserwuj notkę 20

       Kilka dni temu przygotowałam notkę na temat wszechrozlewającego się strachu w środowiskach prawicowych (ale nie tylko - także i wśród wszystkich, którzy głosując na PiS chcą przegonić obecną władzę) przed debatą telewizyjną. Długo zastanawiałam się nad tytułem, potem z powodu podróży nie mogłam kilka dni pisać aż w końcu z notką nie zdążyłam. Strata chyba niewielka, w każdym razie debaty potwierdziły to, o czym pisałam  a czego nie opublikowałam - nie było się czego bać. Albo może troszkę inaczej - respekt wobec wyborców plus walka i prezentowanie się z jak najlepszej strony do końca. Ale żadnych panicznych lęków przed TVN czy przed tym czy tamtym dziennikarzem. Beata Szydło ma takie kwalifikacje, przygotowanie i cechy charakteru, że naprawdę nie musi się bać trzeciorzędnych dziennikarzy, którzy nie są w stanie przyzwoicie i w zgodzie z wymogami rzemiosła poprowadzić audycji. Tym bardziej nie musi się bać zgranych twarzy rządzącej koalicji, uczennic recytujących wyuczone wierszyki ani "zbuntowanych lewaków" czy "kompetentnych fachowców" wytrzaśniętych nie wiadomo skąd.

       Cóż, terror i sianie postrachu stanowiły zawsze element prowadzenia wojny - często całkiem skuteczny. Na ile taki terror psychiczny okaże się skuteczny decyduje m.in.odporność terroryzowanego. A na wojnie nie ma zmiłuj się - od kilku dni daje się zauważyć, jak zwykle w podobnych sytuacjach, bombardowanie obywateli sondażami. Nie chcę tutaj urazić żadnych solidnych firm wykonujących takie sondaże - wierzę, że takie są, sama nawet kiedyś korzystałam z pewnych badań rynku tyle, że nigdy nie były one powszechnie i publicznie rozgłaszane. Niestety większość sondaży politycznych - przynajmniej tych publikowanych - to jakieś hochsztaplerstwo i szarlataneria. I jako odbiorcę informacji zupełnie nie interesuje mnie, czy pytali babcie, czy młodych, czy bardziej głupich czy mniej głupich, czy pod kościołem po mszy czy po imprezie pod pubem. Czy kury domowe czy feministki i tak dalej. I tak samo nie interesuje mnie, że zaraz ktoś tu zdiagnozuje moje zacofanie, zaścianek, ciemnogród i niechęć do metod naukowych i postępowych w ogóle. Po prostu, dopóki będę widziała cuda w rodzaju czterech zupełnie odbiegających od siebie wyników albo w postaci wyniku odbiegającego o kilkanaście procent od wyniku wyborów, to jako ciemnogród oświadczam, że w żadne takie zjawiska irracjonalne wierzyć nie zamierzam.

       Niestety - czy chcemy czy nie - cuda takie czasami działają swą siłą sugestii i psują nam nerwy, nawet tym najodporniejszym. Zwłaszcza jeżeli jeszcze zostaną umiejętnie podparte medialnymi bonmotami w rodzaju ciężarnej zakonnicy rozjechanej pojazdem mechanicznym albo choćby tymi bardziej banalnymi o koalicji wszystkich przeciwko zbliżającej się krwawo-mściwej dyktaturze Kaczyńskiego czyhającej zza spódnicy Szydło. Przypominam sobie teraz różne obawy przedwyborcze. W 2011 starałam się wierzyć w wygraną PiSu ale nie miałam dobrych przeczuć (starałam się je jednak zachować dla siebie) - z różnych powodów, o których dziś nie ma sensu pisać (może przyjdzie na to kiedyś pora). W wygraną Andrzeja Dudy wierzyłam od samego początku - po prostu wierzyłam i koniec mimo pesymistycznych artykułów, jęczenia niektórych a także i wbrew niektórym faktom (np.niska rozpoznawalność kandydata w początkowej fazie). W dodatku wszystkie znaki na niebie i ziemi (zwrot należy w tym wypadku potraktować dosłownie) wskazywały, że ta wygrana nastąpi. I nic nie było mnie w stanie wyrwać z mojego optymizmu poza... właśnie kilkukrotną konfrontacją z - jak się potem okazało - absurdalnymi i kłamliwymi sondażami. To właśnie ta toksyczna broń spowodowała, że kilka razy przed drugą turą zaczęłam tracić nerwy i wątpić w zwycięstwo - choć na zewnątrz nigdy niczego nie pokazywałam i robiłam swoje. Przyznaję się do tego i wyciągam wnioski - nie czytam i nie oglądam więcej tego manipulatorskiego badziewia.

       A jazda zaczęła się znów. Starczy - nie starczy. Starczy do samodzielnych rządów - trochę jednak nie starczy. Na pewno nie starczy - pouczają jakieś mądrale. Wejdą trzy partie, wejdzie siedem partii. Wszyscy zainteresowani utrzymaniem status quo wyją i robią zamęt - chyba po to, żeby jeszcze mniej rozumieć, co się wokół dzieje. Jacyś ludzie, o których niewiele wiadomo - ani kim są ani jakie mają kwalifikacje ani co jest ich celem wmawiają nam, że posiadają dar przewidywania przyszłości. Basta! Dosyć! Koniec tego! Nie słuchać, nie czytać i nie nerwicować się. Wg mnie dotychczas jedyny miarodajny i nieoderwany od rzeczywistości ale i to tylko cząstkowy "sondaż" to uczestnicwo w niedorzecznym referendum. Ile tego było? Niecałe 10%. Czyli przy przewidywanej frekwencji ok. 50% wychodzi niecałe 20% na PO (bo wg mnie większość uczestniczących w imprezie to bardzo "przekonani"). Z "drobnicą" nie wiadomo - bo to wszystko na granicy. A PiS uzyskuje bez najmniejszych wątpliwości dobry wynik. Czy należy czegoś się bać? Tak, krętactw i matactw wyborczych, choć system kontroli działa (aczkolwiek, niestety, nie w 100%, pewne deficyty występują m.in. w placówkach zagranicznych). I tylko tego.

       A terrorowi mediów i sondażowni, wyjątkowo wzmożonemu w ciągu ostatnich dni przed wyborami - stanowcze i głośne NIE!

Obserwuję z dużym niepokojem i opisuję Polskę posmoleńską. Poza tym zdarza mi się czasami opisywać inne sprawy.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka