Leonarda Bukowska Leonarda Bukowska
5911
BLOG

Smoleńsk: Samolot, na który nikt nie czekał

Leonarda Bukowska Leonarda Bukowska Polityka Obserwuj notkę 229

       Oficjalna narracja smoleńska wali się już od pewnego czasu. Jednakże ostatnie doniesienia o zaniechaniach BORu powodują, że w historii tej pojawia się nuta infernalna. W dodatku nie chodzi już o żadne plotki różnego rodzaju oszołomów czy rzekomych spiskowców upatrujących wszędzie knowań syjonistów połączonych z siłami rewizjonistycznymi, komunistami i masonami razem wziętymi. Tym razem chodzi o najprawdziwsze fakty i zaniechania. Fakty są faktami a zaniechaniami BORu zajęła się prokuratura i sformułowała oskarżenia. Bez względu na prywatne odczucia i poziom histerii kreujących dotychczasową narrację nie da się tak łatwo wmówić, że prokuratorzy i biegli to jakaś sekta oszołomów i spiskowców. Stwierdzenia Prezydenta RP, że hasają sobie, należy pozostawić bez komentarza - sprawa jest zbyt poważna, aby zajmować się oczywistymi niedorzecznościami.

       To czego społeczeństwo dowiedziało się w ostatnich dniach wywarło wrażenie nawet na tych, którzy do tej pory z całych sił pragnęli wierzyć w wersję oficjalną. Nawet jeżeli ich życzeniem pozostanie w dalszym ciągu mieć "święty spokój", to wątpliwości są już zbyt duże. Oto okazało się, że na 96-osobową delegację z Parą Prezydencką, z ostatnim Prezydentem RP na Uchodźctwie, z Marszałkami Sejmu i Dowódcami WP nie czekały przewidziane samochody, które miały przewieźć delegację do Katynia. Ponadto okazało się, że delegacja praktycznie nie była objęta ochroną BORu - nie było wymaganej liczby funkcjonariuszy, funkcjonariuszy nie było tam, gdzie być powinni, nie dokonano kontroli pirotechnicznej pojazdów (bo ich nie było), nie odbyło się wiele innych przewidzianych regulaminem posunięć. O nieprawidłowościach nikt nie informował przełożonych. Albo inaczej - może informował ale jeżeli tak było, to przełożeni musieli w takim razie zignorować te informacje - innych możliwości nie ma.

       I te dwa fakty powodują, że sprawa zaczyna wyglądać makabrycznie, wręcz infernalnie właśnie. Bo może to oznaczać tylko jedno - ktoś musiał wiedzieć, że delegacja nigdy nie doleci w miejsce przeznaczenia. Skąd można takie rzeczy wiedzieć? Zdolności telepatyczne, prorocze sny i kontakt z siłami wyższymi raczej należy wykluczyć. Nawet jeżeli coś podobnego zdarza się u funkcjonariuszy państwowych organów czy wyższych rangą urzędników, to raczej nikt nie traktuje tego jako poważnego narzędzia pracy. Pozostaje więc jedno: ktoś skądś wiedział, że delegacja ma nie dolecieć, że żadne samochody nie będą już potrzebne i że ochrona na smoleńskim lotnisku przez BOR będzie zbędna. Mało tego, jeśli chodzi o tę ostatnią instytucję samo wciska się podejrzenie, że gdyby kompetentni funkcjonariusze czekali na lotnisku i dokonali rozpoznania  zgodnie z procedurami, natychmiast musieliby wysyłać sygnały alarmowe, że bezpieczeństwo Prezydenta RP i delegacji nie jest zagwarantowane. Dziwnym trafem tak się nie stało. Ktoś tę sytuację zaaranżował, ktoś za to odpowiada. Na razie zarzuty usłyszał wiceszef BORu. Trudno jednak uwierzyć, że obniżenie poziomu ochrony delegacji było jego osobistą koncepcją. Przy tak rażących niedopatrzeniach i podejrzanych działaniach każdy doświadczony urzędnik boi się obarczenia go odpowiedzialnością za taki stan rzeczy i choćby asekuracyjnie zgłasza uwagi do przełożonego czy sporządza notatkę na piśmie. Jeżeli coś podobnego nie nastąpiło - a chodziło tu o delegację na najwyższym szczeblu - to można spokojnie powiedzieć, że działo się w związku z wizytą i jej ochroną coś zupełnie nienormalnego.

       I jeszcze jedno pytanie samo się nasuwa: Kto i skąd wiedział, że kolumna samochodów i ochrona BORu w Smoleńsku nie będą potrzebne? Kto i skąd wiedział, że samolot załadowany najważniejszymi przedstawicielami Państwa Polskiego nie doleci w miejsce przeznaczenia?

 

Obserwuję z dużym niepokojem i opisuję Polskę posmoleńską. Poza tym zdarza mi się czasami opisywać inne sprawy.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka