Leonarda Bukowska Leonarda Bukowska
2943
BLOG

Szaleństwo z teczkowej kloaki

Leonarda Bukowska Leonarda Bukowska Polityka Obserwuj notkę 82

       Choć jako kobieta (najprawdziwsza - wbrew niektórym przypuszczeniiom, że jestem bytem męskim) niechętnie zdradzam datę mojego urodzenia i nie wykluczam, że kiedyś poszerzę krąg niewiast fałszujących datę swych urodzin:)))))), zacznę jednak ze względu na sprawę od własnych parametrów czasowych. Urodzenie się w takim czy innym momencie wywołuje pewne skutki jesli chodzi o postrzeganie rzeczywistości. Dla osób urodzonych mniej więcej od połowy do końca lat sześćdziesiątych takie zasadnicze skutki są właściwie trzy.

       Po pierwsze nie zdążyliśmy załapać się na "pierwszą" Solidarność a wiadomości o ruchu czerpaliśmy głównie z opowiadań rodziców, starszego rodzeństwa, kuzynów czy ich znajomych. Oczywiście były jakieś tam wyjątki (albo ci nieliczni zaangażowani już w bardzo młodym wieku albo dzieci wyjątkowo silnie zaangażowanych rodziców), jednak do większości z nas - czy to z rodzin "komuszych" czy "niekomuszych" zdarzenia tamtego okresu docierały przez filtr dorosłego otoczenia oraz bardzo młodego wieku. Nikt z nas nie zakładał komórek "S", nie uczestniczył w wewnętrznym życiu Organizacji ani nie użerał się z esbekami z zewnątrz i z wewnątrz - w związku z tym raczej mało kto miał pojęcie, jak to wszystko działało od środka. 

       Po drugie - absolutna większość z nas - i to dotyczy rodzin "komuszych" jak i "niekomuszych" odetchnęła z ulgą, gdy "skończył się komunizm". Wyjątkowo dużo moich rówieśników potraktowało okres po upadku komuny jako życiową szansę i - to wynik obserwacji mojego otoczenia - raczej mało kto poszedł do polityki, większość starała się robić kariery w biznesie, otwierać własne firmy, itp. I teraz pora na trzeci skutek - to ten, że spośród moich roczników naprawdę mało kto łamał sobie wtedy głowę dyskusjami o lustracji. No bo komuna poszła precz, teraz może być tylko lepiej no i nie pora na roztrząsanie jakichś zaszłości tylko trzeba się wziąć do roboty i budować nową rzeczywistość, dorabiać się, itp. Na starszawe ciocie działające przy Kurii czy w "S" znające całe środowisko opozycyjne, które na rodzinnych herbatkach czy podwieczorkach mówiły niezbyt pochlebnie o Michniku czy kilku innych, raczej nie zwracało się uwagi, wiadomo, starsi ludzie, marudni i zawsze znajdą jakiś powód, żeby coś krytykować. 

       Z perspektywy lat "gruba kreska" i brak lustracji nie okazała się szczęśliwym pomysłem - czym wszystko po dziś dzień owocuje, wiadomo. Muszę przyznać, że nie wiem, w jaki sposób powinno się przeprowadzić skuteczną lustrację - ani wtedy a teraz tym bardziej. Wiem jednak, że obecny stan jest fatalny - swego czasu nazywałam go "postsolidarnościowo-postkomunistyczną kloaką". Nie wiem, czy to trafne określenie, być może dziś bym go już nie użyła, to określenie sprzed 10, a może nawet jeszcze 6 czy 7 lat. Stan kompletnego zakłamania, nierozliczonych zbrodni ciągle unoszących się nad nowopowstającą rzeczywistością, matactw i oskarżeń. I tak kloaka co i rusz wybija a ostatnio do tego poraża szaleństwem.

       A więc z kloaki (a uściśliwszy z szafy Kiszczaka) wybiły teczki. Część teczek dotyczy kluczowej osoby "Solidarności" oraz historii tamtego okresu, później Prezydenta RP. Z teczek wyłania się wieloletnia współpraca agenta "Bolka" z SB. Leżały one sobie potem jakby nigdy nic w domu byłego szefa komunistycznych służb. Jaka jest waga sprawy, nie trzeba się dalej rozpisywać mimo tłumaczeń elity IIIRP, że "nic się nie stało". I jest pomiędzy tym wszystkim teczka aktora, kiedyś odtwórcy jednej z najważniejszych ról w historii polskiego kina, dziś raczej nieco wycofanego. Aktor ów nie piastuje ani nie piastował nigdy żadnego stanowiska państwowego, nie miał dostępu do tajemnic państwowych, nic - ale to zupełnie nic, ani żadne decyzje ani niczyje kariery od niego nie zależały. Do tego - o ile orientuję się w stanie prawnym - nie podlega w żadnym sensie ustawie lustracyjnej.

       I zapewne pies z kulawą nogą nie obejrzałby się za jego teczką gdyby nie fakt, że aktor ów - przerażony najprawdopodobniej smoleńską masakrą i chcący w jakiś sposób zademonstrować swą solidarność z jej Ofiarami i ich bliskimi - zaangażował się w uroczystości upamiętniające tragedię. Tym samym aktor nie stanął po stronie artystycznej hołoty kpiącej z narodowego dramatu (jak ostatnio w trakcie wręczania "Orłów") a po stronie tych, którzy domagają się prawdy o niewyjaśnionej katastrofie. I za to należy go pognębić. I dlatego wychodzi, że Jerzy Zelnik jest taki sam jak Lech Wałęsa. Jerzy Zelnik to to samo co Lech Wałęsa. Sprawa Jerzego Zelnika to sprawa taka sama jak Lecha Wałęsy. A tak w ogóle, to jak tak można - PiSiory jakieś wredne czytają o uwikłaniach Lecha Wałęsy i czepiają się o coś ciągle a o uwikłaniach Jerzego Zelnika nic. A on przecież na mszach stoi i jakieś kawałki recytuje. Czy to może tak być, żeby ktoś z teczką recytował na mszy? A co najbardziej kuriozalne, do rozstrząsania sprawy Jerzego Zelnika przystąpili jeszcze niektórzy publicyści prawicowi (mimo że akror nigdy nie ukrywał swych sympatii do komuny w młodych latach). A więc - wszyscy razem, do roboty, dalej lustrować teczkę Jerzego Zelnika, bo to właśnie na to naród teraz najbardziej czeka. A my już wiemy - ręce precz od prawdy o uwikłaniach Lecha Wałęsy, bo Zelnik też miał swoją teczkę. 

 

A prywatnie ode mnie dla Jerzego Zelnika - chapeau bas za przyznanie się do błędu i za pójście w ostatnich latach za głosem sumienia. Wszyscy dobrze wiemy, na co narażeni są w swym środowisku wszyscy, którzy nie wyją w chórze baranów masowej popkultury i potrafią się zdobyć na własne zdanie. 

Obserwuję z dużym niepokojem i opisuję Polskę posmoleńską. Poza tym zdarza mi się czasami opisywać inne sprawy.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka