Leonarda Bukowska Leonarda Bukowska
2115
BLOG

Warszawa dwóch prędkości

Leonarda Bukowska Leonarda Bukowska Społeczeństwo Obserwuj notkę 57

       Ekonomiści i socjologowie zwykle wyciągają z podobnych obserwacji daleko idące wnioski, czasem słuszne czasem nie. Wykorzystują przy tym jako modele różne figury czy formy - są stożki (dużo na dole mało na górze), cebule (mało na dole i na górze, dużo w środku), są inne skomplikowane kształty, linie i sinusoidy - jedne pasują do społeczeństw bardziej cywilizowanych i rozwiniętych (w miarę równomierny podział dóbr), inne do społeczeństw typu mafijnego czy oligarchicznego (masa biedy na dole, kilka punktów dobrobytu na szczycie). Być może istnieje też jakaś odpowiednia forma pasująca do Warszawy - statystyki mówią w każdym razie, że miasto jest dość zamożne, podobno średni poziom życia w Warszawie jest zbliżony do poziomu życia w zamożnych metropoliach w krajach zachodnich. Być może, że tak jest. W zwykłych dzielnicach mieszkalnych Warszawy najodpowiedniejszą formą oddającą sytuację mieszkańców byłoby jednak jabłko przekrojone na pół lub rozłupany orzech, przy czym jedna połowa owocu powinna być jędrna i soczysta, druga natomiast wyschnięta i chorowita.

                                                                ***

       Warszawskie osiedle, na którym mieszkałam jako nastolatka. Jego największa część to bloki zbudowane od lat 60-tych do późnych 70-tych, potem w ogóle przestano cokolwiek budować. Nie znosiłam tych bloków i uważałam je za ohydne, choć koleżanki i koledzy zazdrościli mi mieszkania - było jak na tamte czasy duże i wygodne. Po upadku komuny okazało się, że osiedle ma duży potencjał (przedtem wszystkie te blokowiska były w jakiś sposób sobie równe) - świetne miejsce niedaleko centrum, dobra infrastruktura, dużo zieleni a i bloki tworzą w miarę zgrabną kompozycję - widać, że mimo komuny myślał nad wszystkim dobry architekt. Dziś ludzie wyprowadzają się z okolicy raczej niechętnie, wielu chce się tam za to sprowadzić. I tak od mniej więcej 20 lat bez przerwy coś budują między blokami a każda wolna działka budzi pożądliwości. Raz powstaje więc jakieś "New York  City Plaza" innym znów razem jakiś "House" czy inny "Village", o całej reszcie "Gardenów" czy "Office Parków" nawet nie wspominając. Mijając te wszystkie "Parisy", "Londony", "France" i inne człowiek czasami naprawdę aż się dziwi, że ta mazowiecka, piaszczysta matka-ziemia to wszystko w ogóle jeszcze cierpliwie znosi.

       Na niewielkim targowisku osiedlowym, już dość okrojonym pod budowę wszelkich dziwnie ponazywanych cudów architektury, można kupić wszystko, co rośnie gdzieś w okolicach Grójca i Radomia. Pyszności. W czerwcu i lipcu są to pachnące truskawki, jędrne i duże czereśnie, świeży bób i młode kartkofle no i oczywiście cała masa innych warzyw i owoców. Handlarze wiedzą, co  sprzedają i co i od kogo kupują. Znają się na gatunkach, potrafią doradzić, co się do czego nadaje. Jednym słowem jest normalnie. Przy wejściu na bazar stoi rewelacyjna budka z pieczywem i ciastami. Mała i trochę przyciasna ale na niewielkiej powierzchni jest dosłownie wszystko - chleby razowe polskie i litewskie, tradycyjne i "modne", pieczywo białe i na zakwasie, wszelkie bułki, ciasta i drożdżówki domowego wypieku, w czerwcu oczywiście jagodzianki. Mają nawet croissanty i pieczywo śródziemnomorskie - jednym słowem barwy i aromaty Europy zapieczone w kromkach chleba. Najciekawiej jest wybrać się tam w sobotnie przedpołudnie.

       Pomiędzy straganami przechadzają się emeryci z wózkami. Po niektórych aż dosłownie widać biedę, część z nich wygląda na w miarę dobrze sytuowanych. I po jednych i po drugich widać, że żyją bardzo skromnie i bardzo powoli. Przechadza się też sporo pań, gdzieś między 50-ką a 60-ką z ciężkimi torbami i koszykami. Normalne kobiety, w tygodniu zajęte ciężką pracą, najczęściej słabo płatną, po pracy zajęte domem i rodziną. I są tam jeszcze młode mamy ale zupełnie niepodobne do tych opisywanych i fotografowanych w magazynach ilustrowanych. Pchają zwykle nieco podstarzałe i tanie spacerówki czy wózki, za rękę prowadzą najczęściej jeszcze jedno, starsze dziecko. Zwykle nie są ubrane na sportowo, wygodnie tylko wloką się na obcasach, w wąskich spódnicach i w pełnym makijażu. To taki fenomen nie tylko ekonomiczny (sportowe rzeczy dobrej jakości czy buty zdrowotne są dużo droższe od kiczowatej "elegancji") ale też i socjologiczny. Im biedniejsza okolica (także im biedniejszy kraj) to tym więcej takich udręczonych matek, samozadręczających się w dodatku wysokimi obcasami, wąskimi spódnicami i sztywnymi fryzurami - "dresscody" tych, którym się "udało" są zupełnie inne. Od czasu do czasu - ale znów nie tak bardzo często - między straganami przemknie ktoś ze świata równoległego istniejącego zaraz obok. Przybysze stamtąd wyróżniają się nie tylko ubiorem ale i tym, że chodzą dużo szybciej od zwyczajowych bywalców.

       Placyk przed bazarem. Po jego drugiej stronie stoją nowe "apartamentowce", na terenie po  polikwidowanych sklepikach stoją te najnowsze. Te dawne "nowe" (z lat 90-tych i 2000-nych) są niebrzydkie i ładnie zakomponowane - architekt pomyślał o przestrzeni i świetle, pomiędzy niewysokimi budynkami są nawet małe ogródki. Te całkiem nowe, kilkuletnie są po prostu ohydne. Wszystko idzie w górę i w szerokość a z odległości kilkudziesięciu metrów zlewa się w jakąś ociężałą i niezgrabną formę. Okna i balkony są albo przy samej ulicy albo ludzie z jednego skrzydła zaglądają dosłownie w okno sąsiadowi z drugiego skrzydła budowlanego potworka. Ogólnie powstaje wrażenie, że brakuje tam światła i powietrza. Ohydna bryła (właściwie jest tego kilka ale tak gęsto, że z pewnej odległości widać tylko jeden kloc) przytłacza całą okolicę dużo bardziej niż socjalistyczne bloki (które w końcu piękne nie są), tylko jakość materiałów i wykonania jest wyraźnie lepsza. To właśnie tam, mieszkają wszyscy ci, którzy "do czegoś doszli".

       Na parterze budynków mieszczą się głównie filie banków. Jest kilka butików z markowymi ciuchami, optyk (okulary słoneczne w cenach ok.600zł i więcej) i ekskluzywny salon kosmetyczny a nawet klimatyzowana restauracja. No i snobistyczna kwiaciarnia - kwiecie jak drapaki ale bukiety z tego "surowca" sprzedają po jakichś koszmarnych cenach, pewnie są "trendy" (10 do 15 okazałych, pięknych mieczyków na targu kosztuje 2 - 3 razy mniej niż bukiecina z tych tryndy-drapaków). Jak grzyby po deszczu powyrastały "delikatesy" i wszelkie markety. Parkingi przed "apartamentowcami" - tymi nowymi i jeszcze nowszymi zajmują nowe, często luksusowe samochody - nowe modele Audi, BMW, potężnych terenówek czy małych ale nowiutkich samochodzików, takich "dla pań na zakupy". Nie starcza jednak miejsca (doświadczenie mówi, że na mieszkanie w takim miejscu przypadają 2-3 samochody) i część drogiego żelastwa miesza się w bocznych uliczkach z kilkunastoletnimi samochodami "tych z bloków".

       Mieszkańcy dwóch wymiarów spotykają się najczęściej na placu przed bazarkiem, czasami na kilku ulicach odchodzących od placu. Panowie w dobrze skrojonych garniturach i z markowymi gadżetami wysiadają z drogich fur i wyprzedzają szybkim krokiem nędznych emerytów ciągnących wózki. Ci najbardziej dbający o siebie wybiegają co sobotę rano w sportowej pstrokaciźnie na jogging i pędzą na jeszcze cudem i nie wiadomo na jak długo pozostały kawałek zielonej przestrzeni. Jeszcze inni biegną wtedy - ubrani najczęściej z tzw."niewymuszoną elegancją" (T.Hilfiger czy coś podobnego) - do delikatesów lub innych marketów po szybkie zakupy na śniadanie. Drogi pań, tych zwykłych zabieganych i ciężko pracujących kobiet z torbami zakupów czy matek pchających zdezelowane, stare wózki z dziećmi i tych wymuskanych, noszących okulary słoneczne od 600 zł w górę, przecinają się jedynie na placu przed bazarem - te pierwsze nie chodzą do butików i luksusowych salonów kosmetycznych (wiadomo dlaczego), te drugie nie zaglądają do budek na bazarze (właściwie nie bardzo wiadomo dlaczego). W starej bibliotece osiedlowej i w nowym, całkiem przyzwoitym ośrodku zdrowia bywają tylko "ci z bloków" a życie towarzyskie ani żaden inny rodzaj wymiany pomiędzy dwoma światami nie odbywa się. 

       Poza tym takie sobie zwyczajne, sobotnie przedpołudnie. W zwyczajnej dzielnicy Warszawy. Ze zwyczajnymi problemami podzielonego i popękanego kraju.

 

P.S. Robię chwilę odpoczynku (w miarę możliwości - czy wyjdzie nigdy nie wiadomo;) od tematów stricte politycznych i mam nadzieję popisać nieco o innych sprawach. W końcu wakacje i upały a sprawy rozwijają się w jak najlepszym kierunku. Jest Prezydent-Elekt, kandydatka na Premiera RP spisuje się super, wszystko najwyraźniej w dobrych rękach, po konwencji można było naprawdę odetchnąć. Do tego przeciwnik popełnia jeden wygłup za drugim. Od sierpnia znów się zacznie ostro i pewnie będzie potrzebne każde pióro - więc kiedy zająć się innymi sprawami, jak nie teraz?;)

Obserwuję z dużym niepokojem i opisuję Polskę posmoleńską. Poza tym zdarza mi się czasami opisywać inne sprawy.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo