Leonarda Bukowska Leonarda Bukowska
8403
BLOG

"Coming out" PiSiora

Leonarda Bukowska Leonarda Bukowska Polityka Obserwuj notkę 232

       Będzie dziś trochę długo, mam nadzieję, że nie nudno. Bo i kiedy jak nie teraz może być idealna pora na teksty nieco inne? Nerwy już się nieco uspokoiły a jesień jeszcze daleko - i tak powstał pomysł dokończenia historyjki już od dawna ułożonej w głowie, zresztą wcale nie przeze mnie. Historyjki te stworzyła oszalała rzeczywistość IIIRP, w której w pewnych środowiskach i towarzystwach wolno było jeszcze do niedawna dosłownie wszystko, poza jednym - poza byciem zwolennikiem PiSu i Jarosława Kaczyńskiego. Jak większość moich Czytelników wie, zaczęłam tutaj blogować po katastrofie smoleńskiej. Wtedy widząc, że jesteśmy świadkami potwornych, wręcz niewyobrażalnych zdarzeń i deptania po drodze wszystkich i wszystkiego stwierdziłam, że nie poprzestanę na lamentach i że trzeba coś z tym zrobić. Tak powstał pomysł prowadzenia tego bloga, tak doszło do dość burzliwej rewizji moich dotychczasowych poglądów w tych czy innych sprawach (opisałam to w notce "Jak zostałam moherem" z 2011r.). No cóż - początkowo po każdej metamorfozie człowiekowi jest trochę dziwnie, trzeba wiele poukładać sobie na nowo, trzeba się przyzwyczaić do różnych rzeczy. To pierwszy krok, potem przychodzi kolej na powiadomienie otoczenia w ten czy inny sposób - bo i też ile w końcu można siedzieć z własnym zdaniem w podziemiu. Jak to wszystko wyglądało? Ciekawie - rozmowy ze znajomymi, zachwyt jednych i przerażenie drugich, masa scen - zabawnych i mniej zabawnych. W sumie chyba materiał na powieść. A tymczasem trzy małe scenki rodzajowe z życia IIIRp.

                                                        I

       Spokojna miejscowość na południu Polski, piękny aczkolwiek dość mało znany hotel - idealny azyl dla przemęczonych ludzi z dużych metropolii. Bywa, że przemyka tam ta czy inna twarz znana z mediów. Ale wszystko jest dyskretne, nikt się w nikogo nie wgapia, wnętrza gustowne, niczego nowobogackiego. Pora śniadaniowa, patrzymy na siebie z kobietą w moim wieku - chyba skądś się znamy. Koleżanka z liceum. Nie widziałyśmy się całe wieki, wiem z różnych wieści, że K. (osoba o wyjątkowej inteligencji, naprawdę miła i stąpająca twardo po ziemi) zrobiła wielką karierę w biznesie. Witamy się serdecznie i umawiamy się na wieczór na pogawędkę przy barze. Jest miło, popijamy jakieś dobre wino i obgadujemy ostatnie ćwierć wieku. W którymś momencie, jak to zwykle bywa przy Polaków długich rozmowach, wszystko schodzi na tzw.tematy istotne. Trochę tego, trochę tamtego. Wreszcie polityka i katastrofa smoleńska.

- Straszne, co się z tym dzieje - mówi zatroskana K. - co wokół tego wyrabiają. Potwierdzam, bo od kilku lat to samo uważam. Przez chwilę się zgadzamy, że pełno manipulacji, pełno kłamstw. Zachęcona mówię, że piszę trochę o sprawie, bo nie mogę wytrzymać, jak nami poniewierają. Chwila niepewności. K. zaczyna ciągnąć dalej:

- Przecież ten Kaczor oszalał z tym Smoleńskiem! Tylko jątrzy a wszystko wyjaśnione - niedouczeni piloci, zmuszał ich do lądowania we mgle i zrobili wypadek. I tyle - co tu dalej wyjaśniać!? Co oni wyrabiają! - spokojna do tej pory K.zaczyna popadać w nerwowy ton i podnosi coraz bardziej głos.

- Wybacz - ale ja mam trochę inne zdanie na ten temat. Uważam, że tam nic nie jest wyjaśnione. Za to cała masa kłamstw i manipulacji - i właśnie o tym piszę... I w ogóle przyłączyłam się do tych, którzy domagają się prawdy - ripostuję spokojnie, podczas gdy K.robi się najwyraźniej coraz bardziej nerwowa.

- Zaraz, zaraz - jak to. To tyyyy jeeeeesteś za PiiiiiiiiSem? To tyyyyyy jeeeeeeesteś za Kaczyyyyyyńskim?- już nie mówi, już krzyczy prawie na cały głos.

O kurcze - co się dzieje! Stołki barowe jak zwykle niestabilne i gotowe się w każdej chwili wywalić. Ja w "małej czarnej", trochę krótkiej - a tak siedzieć sobie ładnie i zgrabnie w kusej "małej czarnej" i w dodatku na stołku barowym nie jest wcale prosto. Trzeba jakoś balansować, w każdej chwili może się coś przeważyć a jeszcze te nerwy. Mam wrażenie, że za chwilę spadnę z tego stołka i to by dopiero była historia! Awantura w eleganckim barze o PiS a PiSior w krótkiej "małej czarnej" leci ze stołka barowego i leży jak długi. Tego to chyba nawet cała IIIRP jeszcze nie widziała. Koniec świata, trzeba temu jakoś zapobiec. Udaje mi się znów wrócić z tym cholernym stołkiem do równowagi, jeszcze mały łyk wina bo podenerwowanie straszne. Koleżanka kontynuuje swój wywód, głos ciągle podniesiony, prawie juśż krzyczy o tym PiSie - Napraaaaaawdę jesteś za Piiiiiiiisem? - nie może się uspokoić. Wokół wszyscy wpatrują się w nas, oczywiście wydaje mi się, że głównie we mnie. Czuję że robię się czerwona a stołek chwieje się coraz bardziej. Wpatruje się barrista, wpatruje się kelnerka. Goście w barze i kawiarni popodnosili głowy znad kieliszków i zamiast delektować się trunkami też wpatrują się w straszliwego PiSiora siedzącego właśnie w małej czarnej na stołku barowym. Być może obawiają się jakiegoś aktu agresji z mojej strony - nie wiem. Staram się, jak mogę, uspokoić atmosferę ale sama zaczynam się robić coraz bardziej nerwowa pod okiem kawiarnianej publiczności. Udaje się dopiero po kilku minutach. W końcu K. wraca do spokojniejszego tonu, personel do zajęć a goście do swych drinków. Ufff - po wszystkim. Dalej rozmawiamy już tylko o sporcie albo o sztuce. K. jeszcze dorzuca - na szczęście już cicho i na spokojnie - że "za PiSu to były straszne czasy, bo nawet w sztukę i do muzeów się wtrącali; na nic nie pozwalali i nawet na wystawy do muzeów nie można było chodzić". Nie rozwijam tematu, nie mówię już nic, czuję że drugiej awantury przy barze bym już nie zniosła. Jak nic chyba bym spadła z tego stołka i musieliby mnie zbierać. 

                                                              II

       Rozmowa telefoniczna z koleżanką, wiek tzw. chyba średni, wykształcona i z doktoratem, z wielkiego miasta. Dziewczyna miła, bardzo ładna, zamożna, życie ustabilizowane prywatnie i zawodowo. Dawno się nie widziałyśmy, bo to właściwie taka znajomość bardziej przez przyjaźń rodziców. No ale chcemy się spotkać z pewnego powodu i próbujemy się jakoś umówić. Jest kwiecień. 10-ty może być? - rzuca. Gdzie proponujesz? 10-tego to nie, bo będą demonstracje i trudno gdziekolwiek dojechać... - chcę jeszcze dodać, że 10-tego jestem zajęta ale B.przerywa mi rozkosznie:

- Aaaaa.... No jasne! Masz rację! Hi-hi-hi! Fakt, rozmawialiśmy o tym ostatnio i zastanawialiśmy się - hi-hi-hi - czy ONI już przemaszerowali czy jeszcze nie! Bo śmialiśmy się, że zawsze ICH jakoś było widać a teraz nikt ICH jakoś nie zauważył - hi-hi-hi! Pewnie mało ICH tym razem było - hi-hi-hi! Ale fakt - jeszcze nie maszerowali, bo 10 dopiero będzie - hi-hi-hi. 

       Rozkoszne, faktycznie, a jakie przy tym zabawne, że ludzie każdego 10-tego po mszy wychodzą na ulicę i domagają się prawdy o tragicznej i zamataczonej do reszty śmierci Prezydenta RP i elity państwa. Wkurza mnie ten rozchichotany słowotok, przerywam w którymś momencie i kończę spokojnie to, co chciałam powiedzieć przedtem:

- Nie, nie maszerowaliśmy jeszcze, bo ja tam też z NIMI zawsze maszeruję. To znaczy zawsze, kiedy tylko mogę maszeruję z NIMI, bo czasami nie mogę. - Sama się dziwię, że udaje mi się to powiedzieć całkiem spokojnie ale stanowczo. Koniec maskarady, niech wiedzą i niech się chichrają jak mają ochotę. Ale niech się przynajmiej dowiedzą, że nie wszyscy zidiocieli do końca i że to nie dla wszystkich temat do rozkosznych śmichów-chichów. Po drugiej stronie telefonu chwila ciszy. Dosłownie czuję, nawet widzę ten szok. Jakby na obrazie Muncha, trochę wydłużony, trochę falujący - on potrafił chyba najlepiej oddawać takie i podobne stany ducha. Może więc teraz mdleje, może spada z krzesła - nie wiem. 

- Cooooooo? Tyyyyyy? Tyyyyy taaaaam? Ty tam z NIMI? Nieeeeeeee! To niemożliiiiiiiwe! - Krzyczy mi i krzyczy do słuchawki. - Nieeeeeee! Nooo coooo Tyyyyy? No nie wygłupiaj się! Napraaaaawdę? Ty tam maszerujesz? No nieeeeeeee! No o wszystkich bym pomyślała ale że Tyyyyy?

- Tak. Staram się tam zawsze być, jeżeli tylko mogę. - Powtarzam wyraźnie. 

- No nieeeeeee! Nie uwierzę jak nie zobaczę! To musimy się koniecznie spotkać i musisz mi wszystko opowiedzieć. Bo ja ciągle w to nie wierzę! - Papla i papla mi dalej. Coś tam odpowiadam, żeby już ten idiotyzm skończyć i przekierowuję rozmowę na zupełnie inny temat. Na spotkanie trochę mi przechodzi ochota po tym, jak wyobraziłam sobie jej dalszy ciąg. W końcu spotkałyśmy się ale po pewnym czasie i w zupełnie innych okolicznościach - rozkosznej paplaniny o Smoleńsku, Kaczyńskim i Marszach Pamięci na szczęście udało się uniknąć. Może znajoma pomyślała. że to jakaś chwilowa ekstrawagancja, która przeszła, może żart - nie wiem. Zresztą nie było okazji. Czasami się po prostu też nie chce.

                                                           III

       Domek z ogrodem pod Warszawą, lato, spotkanie u dalszej rodziny. Cieplło, grill, ludzie trochę siedzą w domu trochę w ogródku, jest sporo gości. Poglądy u większości gdzieś od SLD do PO, być może jest kilka wyjątków. Siedzę koło starszego małżeństwa - rodziny tej dalszej rodziny. Mili ludzie skądinąd, niegłupi. Kobieta po trudnych studiach, gotowa do wielu poświęceń dla bliskich, on ma solidne wykształcenie w dziedzinie technicznej, za komuny zajmował jakieś wyższe stanowisko, jakiś czas po komunie też. Znam mniej więcej poglądy ludzi i wiem na kogo głosują, toteż nie rozpoczynam żadnych "niebezpiecznych" dyskusji - w końcu nie jesteśmy na wiecu a na spotkaniu towarzyskim. Rozmawiamy więc trochę o podróżach, trochę o muzyce, trochę o kinie. Potem ktoś rzuca temat kultury ogólnej, że życie brutalne, agresji w świecie coraz więcej, itp. - prawda zresztą, wszystko się zgadza, jesteśmy tu - mimo różnic pokoleniowych i światopoglądowych - całkowicie zgodni. Nagle mężczyzna - do tej pory spokojny - zaczyna wyrzekać, prawie wrzeszczeć agresywnym tonem:

- No tak, bo to wszystko przez takich jak Kaczyński! Coś okropnego, co on wyrabia! On tylko wszystko niszczy w Polsce!

       No i masz! Dosyć tego! Dokładnie - nie jesteśmy na wiecu i obowiązują pewne zasady. Sama nie chodzę po spotkaniach rodzinno-towarzyskich i nie pluję to na Tuska, to na Millera czy na kogo jeszcze tam - uważam, że ludzie mają prawo myśleć tak a nie inaczej a ja nie mam prawa robić na grillach czy popołudniowych kawkach u cioć zadym.  Ale - poczekajcie jedne agresywne kreatury, z pozoru jakże kulturalne i "wyrobione towarzysko" - ja sobie też wypraszam, żebyście na tych wszystkich kawkach, herbatkach i innych grillach obrażali i pluli na tych, kogo ja i miliony innych Polaków wybierają (waszym zdaniem zapewne bydło). Niszczy wszystko! Niszczycie to wy, chamy jedne, wszelkie podstawy współżycia społecznego. Mama patrzy na mnie i zerka już z boku nerwowo, co będzie dalej. Spodziewa się chyba najgorszego. Biorę głęboki oddech - tylko spokojnie, tylko spokojnie, nie dać się gnidom wyprowadzić z równowagi.

- Przepraszam bardzo ale ja głosuję od kilku lat na Jarosława Kaczyńskiego i na PiS i to są moi przedstawiciele. - Ufff - wyszło spokojnie. Teraz zapadła martwa cisza, Mama prawie się trzęsie, czy przypadkiem zaraz nie dojdzie do jakiegoś mordobicia, gospodyni zerka przerażona w naszą stronę. Wszyscy inni też oderwali się gwałtownie od swych dań pieczystych, piw i kaw i wpatrują się w niewyobrażalne. Dramatyzm sięga zenitu, sama o dziwo siedzę całkiem spokojnie i czekam na rozwój wypadków. Moim rozmówcom zabiera na wiele sekund mowę. W końcu kobieta nie wytrzymuje i krzyczy:

- Ale jak to na Kaczyńskiego! Na Kaczyńskiego? Przecież on jest okropny! On jest straszny! - Tak, na Kaczyńskiego. Od czterech lat (scenka miała miejsce w '14) głosuję na PiS i na Kaczyńskiego - potwierdzam. 

- Ale co Ty w nim takiego widzisz? - Wykrzykuje mi najgłupsze z pytań. Co ja w nim widzę? Czy wyście już wszyscy poszaleli? To ja mam wybierać kogoś na przedstawiciela do Sejmu czy na najwyższe urzędy w państwie, bo "w nim coś widzę"? To nie ze mną, na pewno nie będę wybierała waszych Kwaśniewskich czy innych "bo przystojny" (rzekomo) czy Kaliszów "bo taki fajny". Tego oczywiście nie mówię głośno ale robię krótki wykład - konkretnie, w kilku punktach i po kolei, dlaczego głosuję na Kaczyńskiego i "co w nim widzę". Na szczęście udaje mi się zachować spokój. Oczy coraz okrąglejsze ze zdziwienia, buzie coraz bardziej otwarte. A mama i gospodyni ciągle w niewyobrażalnym napięciu. Potem wszystko przechodzi do nastęnej fazy.Najwyraźniej ludzie pierwszy raz w życiu mają do czynienia z taką osobliwością więc zaczynają wypytywać. No ale jak to, przecież on zakaże in vitro i aborcji. No ale jak to, przecież biskupi nie mogą rządzić. Szlag by to - i to niby wykształceni ludzie, jednak idiotyzmom nie ma kresu. Tłumaczę po kolei - rzeczowo i konkretnie - że sprowadzanie całego życia społecznego czy politycznego do in vitro i aborcji to idiotyzm. Tłumaczę, że episkopat to nie PiS i że nie pamiętam, aby za rządów PiSu rządził episkopat. Tłumaczę, że nie ma żadnego dowodu na to, że ś.p.gen.Błasik był pijany a ś,p.Prezydent RP na kogokolwiek "naciskał". I tłumaczę wiele innych rzeczy. I jestem pewna, że moje tłumaczenie (udaje mi się na szczęście też na spokojnie i bez emocji) nic nie pomoże - bo jest jak jest a "Kaczyński jest straszny". W końcu przestają pytać. Wiadomo - taki szok, trzeba sobie wszystko dopiero w głowach poukładać. Potem zapewne jeszcze będą niekończące się rozmowy wśród swoich ale to już na szczęście beze mnie (w końcu nieczęsto w tym towarzystwie zdarza się taka sensacja - wyborca PiS na żywo, do dotknięcia i do pogłaskania). 

       Następnego dnia przemiła gospodyni udanej zresztą imprezy dzwoni do mamy i mówi, że jest przeszczęśliwa, że na koniec widziała nas, jak spokojnie i normalnie o czymś tam rozmawialiśmy - bo już się bała, co to będzie. No tak, przecież to w końcu dziwne, że na przyjęciu nie rzuciłam się na ludzi z nożem albo przynajmniej nie grzmotnęłam w nich jakimś tortem ze śmietaną. 

       Te trzy historyjki to naprawdę nie żadna fikcja, to historie najprawdziwsze. Było ich jeszcze dużo więcej. Niestety. Miejmy nadzieję, że "prawdziwi i jedynie słuszni demokraci" (jakże tolerancyjni do tego) będą jednak musieli się przyzwyczaić i pogodzić z faktem, że nie są sami, że państwo nie jest ich własnością i że jest nas coraz więcej. Im prędzej to zrobią, tym lepiej dla nas wszyskich.

      

Obserwuję z dużym niepokojem i opisuję Polskę posmoleńską. Poza tym zdarza mi się czasami opisywać inne sprawy.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka