Leonarda Bukowska Leonarda Bukowska
1586
BLOG

Marketing Dzieciątka Jezus

Leonarda Bukowska Leonarda Bukowska Rozmaitości Obserwuj notkę 28

       Kicz i paskudztwo atakuje nie tylko z reklam telewizyjnych - chyba w jeszcze większym stopniu zohydza nam życie w realu. Marketing Dzieciątka Jezus to jedna z dziedzin, w której już z powodzeniem dogoniliśmy czy wręcz nawet przeganiamy Zachód Europy. Każdy dbający jako tako o swoją kondycję fizyczną i psychiczną (a także o portfel) powinien unikać w grudniu wypraw handlowych - czy to to galerii czy do centrów miast w ogóle. Efektem nawet krótkiego pobytu pośród tych stosów piętrzącej się materii i ludzkiego jazgotu są zwykle poszarpane nerwy. Ponadto organizacje konsumenckie ostrzegają, że w okresie przedświątecznym handlowcy po prostu podnoszą ceny na wszelkie towary nadające się na prezenty - tak więc uważać trzeba nie tylko na nerwy ale i na stan konta.

       Przeklinając i parskając ze złości musiałam wyjątkowo udać się w takie właśnie miejsce w centrum Warszawy. Przewidując jak najgorsze wybrałam, wydawałoby się przynajmniej, najlepszą porę - dzień powszedni około południa. Nic bardziej mylnego. Tłum dziki jak na plaży w modnym kurorcie - dosłownie cielsko ocierało się o cielsko a na ruchomych schodach zaczęłam się całkiem poważnie zastanawiać, czy statyka konstrukcji wytrzyma taki napór mas. Z głośników bez przerwy kiczowata muzyka, wyłącznie importowana. Nic przeciwko zagranicznym piosenkom, o ile stanowią wzbogacenie i uzupełnienie własnej kultury muzycznej. Tutaj jednakże nie może być mowy ani o żadnym wzbogaceniu ani uzupełnieniu ani w ogóle o żadnej kulturze - wieczne tłuczenie "Jingle bells" czy "O Tannenbaum" w wykonaniu tandetnych grajków to po prostu terror akustyczny. Zresztą może i dobrze, że przeboje z importu, bo dudniącego czy piszczącego "Bóg sią rodzi" w centrum handlowym nie przeżyłabym tym bardziej. 

       Wszędzie coś miga, coś świeci, śpiewa albo ględzi - dosłownie rozrywki jak dla małp. Uzupełnieniem kiczowatego seansu są jakieś żywe, ludzkie stworzenia ni to seksowne ni to zabawne, przechadzające się ze sztucznym uśmiechem po owej galerii (nawet nie wiem, co próbowały wciskać, bo już z daleka machałam na wszelki wypadek rękami, że nie chcę). Ubrane są owe stworzenia trochę goło, trochę świecąco, trochę pierzasto i generalnie bardzo kolorowo. Chyba musi działać na pobudzenie sprzedaży, skoro ktoś to organizuje i płaci za to.

       W sklepach stosy dóbr chcianych i niechcianych, przy kasach tasiemcowe kolejki. W Empiku natomiast najwyraźniej zarządzono świątecznie porządki, wszystko poprzestawiane i nic nie można znaleźć (nie wiem za to, co z satanistycznymi reklamami, bo z nerwów i wykończenia po prostu zapomniałam się rozejrzeć). Na pierwszym planie półki z udziwnionymi kolędami i w ogóle wszystko, co nadaje się do akustycznego zanieczyszczania środowiska. Próby znalezienia kolęd w wykonaniu Słowików Poznańskich czy w ogóle w jakiejś bardziej klasycznej aranżacji spełzły na niczym. Pomiędzy regałami też tłum i duchota. Jeżeli wyrzuca człowieka ze sklepu z książkami i płytami, to chyba jednak naprawdę dzieje się coś niedobrego. Przy wyjściu z księgarni włącza się alarm. Na szczęście nie u mnie ale u kogoś, kto przechodzi przede mną. Trudno powiedzieć, czy ktoś coś wynosi, czy pośród powszechnej nerwicy wariują także i urządzenia alarmowe. Właściwie bez przerwy coś gdzieś się włącza i wyje a do zdezorientowanych ludzi doskakują postawni ochroniarze (zawału można chyba od czegoś takiego dostać). 

       Po mniej więcej dwudziestu minutach uciekam z galerii wściekła i wykończona - fizycznie i nerwowo. Nic nie załatwiłam. Kompakta, o którego ktoś mnie prosił, znajdę w moich zasobach albo zamówię przez internet, reszta spraw niby pilna ale odłożę do nowego roku. Tylko wiać z targowiska różności i próżności. Recepta na przeżycie to zakup prezentów jeszcze w listopadzie albo i w październiku (uprawiam już od kilku lat - niestety zawsze przydarzy się coś nagłego i nieoczekiwanego) i rodzima, tradycyjna kuchnia na święta - wszystko dostępne jest na pobliskim bazarze. Tam przynajmniej jest normalnie, nic nie świeci, nie migocze i nie jazgocze.  

       A tymczasem w tak zwanym "mieście" hałaśliwy Marketing Dzieciątka Jezus trwa w najlepsze. W coraz większym oderwaniu od Tego, na kogo się powołuje. 

 

Obserwuję z dużym niepokojem i opisuję Polskę posmoleńską. Poza tym zdarza mi się czasami opisywać inne sprawy.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości